Obecny uczeń to przyszły pracownik

 

Tak jak ostatnio pisałem, param się od lutego tego roku pracą u podstaw. Konkretnie pracą w szkole – jako psycholog. Bardzo to ciekawe zajęcie, zmuszające do kreatywności oraz rozwiązywania wielu problemów.

W związku z tym, że do tej pory pracowałem głównie z biznesem, mam też, dzięki pracy jako psycholog w szkole, możliwość zobaczenia „innego świata” – odrębnego od biznesu, a jednak silnie nań wpływającego. Przecież obecni uczniowie, za kilka, kilkanaście lat, staną się menedżerami, współpracownikami, podwładnymi. To, jak są teraz kształceni i wychowywani wpływa na to, jak się w pracy zachowywać będą.

Postanowiłem w ramach weekendowego relaksu zatem (pomiędzy sadzeniem kwiatków w ogródku a zabawą w berka z moimi dziećmi) zrobić ćwiczenie myślowe i porównać wymagania szkolne z wymaganiami biznesu. Dzięki temu miałem odpowiedź na pytanie – w jaki sposób szkoła przygotowuje uczniów do przyszłej pracy.

Chciałbym się w szczególności przyjrzeć kompetencjom miękkim. Według badań robionych na Uczelni Koźmińskiego, 80% czynników decydujących o zatrudnieniu kandydata stanowią kompetencje formalne i techniczne. Natomiast 20% stanowią kompetencje miękkie. Przy zwalnianiu zawodnika odwrotnie. Ktoś wylatuje z pracy z powodu w 80% kompetencji miękkich, a tylko 20% z powodu kompetencji formalnych i technicznych. Zatem kompetencje techniczne przydają się w poszukiwaniach pracy, ale żeby się w tej pracy utrzymać i efektywnie działać, niezbędne są kompetencje miękkie.

Na marginesie dodam, że artykuł będzie się odnosił dość krytycznie do naszego systemu edukacji. Jednakże, siląc się na osobiste dygresje, stwierdzam, że do szkoły generalnie mam pozytywny stosunek. Widzę także ogromny potencjał rozwojowy (w sensie szerokie pole do popisu i kreatywnych działań) w tej dziedzinie jaką jest edukacja. Widzę też, że szkoła skupiając się na określonych wartościach – takich jak poczucie bezpieczeństwa, stabilności, pewności – niesie dużo pozytywnego ładunku emocjonalnego. Jest ostoją życia lokalnego, jego ośrodkiem. Niemniej ważne jest też to, że to mój pracodawca, więc bez sensu jest o nim mówić na forum źle.

Ale są też rzeczy, które warto podważać, zmieniać, kwestionować i rozwijać. I dziś o tym będzie!

Ad rem!

 

WYMAGANIA BIZNESOWE

Zacznijmy od wymagań biznesowych. Jakie kompetencje są najczęściej wskazywane przez pracodawców w Polsce jako najważniejsze? Na grupie około 40 firm, których modele kompetencyjne znam, policzyłem jakie kompetencje są w nich najczęściej umieszczane.

I co wyszło?

Zasadniczo wszystko się kręci wokół dwóch obszarów pracy – orientacji zadaniowej oraz kompetencji społecznych.

Cóż to takiego?

Orientacja zadaniowa to motywacja osiągnięć, zdolność do efektywnej pracy, osiągania wyników, kreatywność, zaangażowanie, elastyczność, dynamika, samodzielność, entuzjazm itp.

Kompetencje społeczne natomiast to umiejętność współpracy z innymi, zdolność do efektywnego komunikowania się, nastawienie na realizację celu szerszego niż swój własny indywidualny interes.

Podsumowując – można powiedzieć, że pracodawcy, abstrahując od kompetencji technicznych i formalnych poszukują osób które osiągają cele, a przy okazji dobrze z innymi żyją.

Literalnie najczęstsze kompetencje występujące w modelach kompetencyjnych różnych organizacji w Polsce to właśnie WSPÓŁPRACA oraz ORIENTACJA NA WYNIK.

 

CZEGO UCZY SZKOŁA?

A teraz chodźmy do szkoły. Co w niej napotkamy?

Odwrotność tego, czego rynek pracy oczekuje!  🙂

Zacznijmy od orientacji zadaniowej. Zgodnie z powiedzeniem „z niewolnika nie ma pracownika”, obecnie bardzo wyraźnie wskazuje się na to, że efektywniej działają pracownicy motywowani wewnętrznie. Szczególnie jest to istotne w perspektywie długoterminowej oraz przy zadaniach wymagających kreatywnego podejścia, nowych, skomplikowanych. Jako cel pracy menedżerów i departamentów HR wskazuje się wyzwalanie motywacji wewnętrznej w pracownikach. Pracownik motywowany wewnętrznie jest też zwyczajnie w lepszym humorze niż ten motywowany zewnętrznie, bo ze swojej pracy czerpie radość.

A jak motywujemy uczniów w szkole? W 90% odwołując się do motywacji zewnętrznej. Oceny, sprawdziany, czerwone paski, przymus realizacji podstawy programowej, poprawki, wymagania – wszystko to powoduje, że uczniowie nie cierpią tego, czego się uczą! Jeśli ich do nauki zmuszamy, to krótkoterminowym efektem jest ich negatywny stosunek do szkoły. Długoterminowo natomiast tworzymy pracowników nie umiejących pracować bez nadzoru, szczerze nie cierpiących tego co robią. Nauczyciele z kolei cierpią wcielając się w rolę nadzorców, kontrolerów, zamiast wpajać uczniom zainteresowanie (czyli motywację wewnętrzną) swoim przedmiotem, który przecież uważają za ciekawy (no bo inaczej by go chyba nie uczyli, co nie?).

Pamiętam ze studiów na AWFie, że głównym celem wychowania fizycznego jest przygotowanie uczniów do udziału w kulturze fizycznej w ich dorosłym życiu. Innymi słowy, jest to zbudowanie w uczniach przekonania, że ruch, aktywność jest czymś fajnym i w dorosłym życiu super jest od czasu do czasu pójść na dłuższy spacer, pobiegać, czy pograć z kolegami w siatkówkę. I to się powinno tyczyć każdego przedmiotu! Nie powinno być celem lekcji zrealizowanie podstawy programowej, tylko sprawienie, że uczniowie polubią i zainteresują się historią, biologią, plastyką, polskim i innymi przedmiotami, bo przecież one są fajne same w sobie. Jak się tym uczniowie zainteresują, to sami się będą tych przedmiotów uczyć. Stawianie ocen, wymagania – to wszystko zabija miłość uczniów do przedmiotu. Niszczy ich motywację wewnętrzną…

Co możemy z tym zrobić?

Idealistycznie rzecz ujmując to proponuję wyrzucić podstawę programową do kosza i dać nauczycielom autonomię w rozwijaniu w uczniach miłości do danej dziedziny wiedzy.

Realistycznie natomiast… No cóż – podstawy programowej nie wykreślimy z dnia na dzień jeśli nie jesteśmy Kim Dzong Unem, albo innym jedynowładcą. Sugerowałbym jednak mniejsze skupianie się na podstawie programowej a większe na tym, aby uczniowie polubili nasz przedmiot.  Przy czym, im więcej będziemy im robili kartkówek i klasówek, tym mniejsza szansa na to, że uczniowie przedmiot istotnie polubią. A dzieje się tak, gdyż jak się do czegoś nas zmusza (w tym przypadku do nauki), to zwykle tego nie lubimy.

Biznes byłby nauczycielom bardzo wdzięczny, gdyby to wzięli pod uwagę 🙂

 

JAK SZKOŁA UCZY WSPÓŁPRACY?

Przejdźmy do drugiego zagadnienia – kompetencji społecznych rozumianych jako umiejętność współpracy. Jest to rzecz ze wszech miar pożądana przez pracodawców. Na ile szkoła uczy tej umiejętności?

Trochę uczy. Ale według mnie za mało w stosunku do potrzeb. Według badań, w których sam trochę brałem udział jako badacz, Polacy są narodem mocno nastawionym na indywidualizm. Potrafimy jako przedsiębiorcy ciężko pracować i osiągać sukcesy. Problem się rodzi wtedy, kiedy dwóch przedsiębiorców łączy siły. Nie jest już wtedy tak różowo.

Szkoła niestety mocno wspiera postawę rywalizacyjną, indywidualistyczną. Głównie poprzez to, że sukces ucznia zależy głównie od niego. Ktoś powie – „Dobrze!”. Niech taki uczeń uczy się odpowiedzialności, poczucia konsekwencji (jak się nie nauczę, to dostanę zły stopień, jak się nauczę, dobry). I to jest OK w przypadku, kiedy na rynku pracy oczekiwana jest samodzielna, indywidualna praca poszczególnych jednostek. Rzecz w tym, że tak nie jest. Współpraca, działanie zespołowe przynosi większą korzyść w większości przypadków. A tego w szkole jak na lekarstwo. Współzależności i współpracy pomiędzy uczniami jest niewiele. Raczej każdy ma w domu siedzieć sam i „zakuwać”. To że uczniowie są mądrzy i się czasem wspierają (np. uczą razem), to raczej działanie wbrew systemowi.

Co z tym zrobić?

Więcej wspólnych projektów, mniej klasówek!

A jeśli już robić klasówki, to takie w których cała klasa ma za zadanie je zdać? Jeśli już uczniowie muszą jakiegoś materiału się nauczyć, to może dać im możliwość zadecydowania o podziale materiału między siebie, tak żeby każdy na tej „klasówce” mógł się dołożyć do wspólnego wyniku klasowego? A może w jakiejś formie „zalegalizować” ściąganie w tym sensie, żeby uczniowie mieli możliwość pomagania (choć nie wyręczania) tym, którzy np. mają gorszą pamięć i trudniej jest im materiał przyswoić? To tylko luźne myśli, nieuczesane, choć wiem, że niektóre szkoły (niestety głównie prywatne i społeczne) tak robią.

W imieniu biznesu również za coś takiego byłbym ogromnie systemowi oświaty wdzięczny!  🙂

 

A Wy co to tym sądzicie? Na ile szkoła przygotowuje nas do bycia efektywnym i pozytywnie nastawionym do swojej pracy pracownikiem?

 

Dodaj komentarz